Nad głową przeleciała jakaś spóźniona mewa i szyderczo się zaśmiała: haa, haa, haa, haa! Dwie ulice dalej jacyś młodzi krzykliwi Niemcy zaznaczyli swą obecność, gdzieś zaszczekał pies, a za rogiem muzycy z ELO ogłaszali: Rock’n’roll is kiiiing!
Generalnie cicho. Trzaśnięcie drzwiami bagażnika, gdy wyjmowałem ostatnie bagaże, zabrzmiało jak armatni huk. Powoli zapadała noc. Rozpocząłem … No właśnie, który to już raz pojawiam się w Świnoujściu? Sześćdziesiąty raz? Siedemdziesiąty?
Przyjeżdżam tu regularnie od piątego roku życia. Czasami były to dwutygodniowe lub kilkudniowe pobyty, innym razem kilkunasto- lub kilkugodzinne pobyty. Ale nie ma roku, bym w Świnoujściu się nie pojawił. Wystarczy, że 14 lub 80 km od miasta odbywa się jakieś spotkanie lub konferencja, w której uczestniczę – zawsze to wykorzystam do przyjazdu do Świnoujścia.
Raz jeden, w ramach eksperymentu, wybrałem się na wakacje do miejscowości oddalonej jakieś 40 km od Świnoujścia. Chciałem sprawdzić, czy jestem w stanie spędzić czas na Pomorzu Zachodnim poza Świnoujściem. Wytrzymałem cztery dni; jak tylko któregoś wieczora pojawiłem się na plaży i ujrzałem od zachodu pojawiającą się i znikającą łunę latarni morskiej, na drugi dzień siedziałem w samochodzie do Świnoujścia.
Obserwuję to miasto od czasów PRL, gdy stacjonowały w nim wojska sowieckie i zajmowały jakieś ¼ obszaru miasta. Obserwowałem to miasto w latach jego przemiany, gdy Sowieci wyszli w 1992 r. i gdy władze samorządowe podjęły się ogromnego trudu odzyskiwania i odbudowywania zniszczonych obszarów miasta.
Mam niebywałe szczęście porównywać Świnoujście lat 80., lat 90. i pierwszych lat XXI wieku. Jestem pewnie jednym z niewielu nie-mieszkańców, który interesuje się sprawami Świnoujścia na równi z niejednym świnoujskim radnym. Regularnie czytam wszystkie informacje o sprawach miasta, znam jego bolączki i radości. Znam Świnoujście jak mało kto, potrafię się po nim poruszać bez żadnego problemu, żaden GPS, żadna mapa nie są mi potrzebne, a drogę wskazać umiem z pamięci.
To wszystko powoduje, że mam prawo traktować Świnoujście jak swoje. Jeden ze znajomych określił swoje relacje z miastem tak: „Nieważne gdzie jestem, zawsze jestem w Świnoujściu”. Coś w tym jest. Bez specjalnej przesady mogę te odczucia uznać i za swoje. Kocham Świnoujście miłością bezwarunkową. Wydaje mi się więc, że mam prawo wypowiadać się o mieście, nawet jeśli to opinia niepochlebna. Bo kochać znaczy zauważać też słabe strony.
***
Każdy pobyt w Świnoujściu owocuje refleksjami, które regularnie opisuję i publikuję. Początkowo myślałem, że tegoroczną opowieść o Świnoujściu zamknę w jednym obszernym reportażu, ale ostatecznie podjąłem decyzję o tym, że „Pocztówki ze Świnoujścia” będą kilkuodcinkową serią opowiadań i felietonów o mieście, które – jak wspominałem – kocham miłością gorącą i bezwarunkową.
Zapraszam do wędrówek po Świnoujściu!
Komentarze