fot. K.Mączkowski
fot. K.Mączkowski
Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
205
BLOG

Odbierać certyfikaty!

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Biznes Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Każda moda ma to siebie, że wystrzeliwuje eksplozją pomysłów, wzbudza zainteresowanie, by potem opaść jak kurz na budowie. Dobrze się stało, że ekologia stała się modna, ale by nie przebrzmiała, musi przeobrazić się w nawyk.


Jednym z elementów tej mody jest społeczna odpowiedzialność biznesu (ang. Corporate Social Responsibility, CSR), które jest katalogiem „przejrzystych i etycznych” działań organizacji kierowanych do społeczeństwa i wpływających przyjaźnie na środowisko w kierunku zrównoważonego rozwoju.


CSR stała się bardzo popularna w sektorze gospodarki, gdzie uznano, że może być elementem poprawy oddziaływania przedsiębiorstw na środowisko, wzbudzać zaufanie władz lokalnych oraz społeczności do prowadzonych przez firmę inwestycji, zwiększać przywiązanie odbiorców usług danej firmy, zwiększać konkurencyjność oraz poprawiać wizerunek w kraju i na świecie.


Niektórzy teoretycy biznesu tłumaczą, że jedynym wskaźnikiem dla biznesu jest pomnażanie zysków przedsiębiorstwa i tylko to powinno być brane pod uwagę przy ocenie. To oznacza, że firmy nie są od ochrony środowiska i nie do nich należy „zbawianie ludzkości”. Przeciwnicy takiej postawy tłumaczą, że do obowiązków przedsiębiorstwa należy nieprzykładanie ręki do pogorszenia stanu środowiska, w którym inwestuje, niedewastowanie zasobów naturalnych i nielekceważenie potrzeb społeczności, na które działalność firm oddziałuje. Nie jest to żadne moralizowanie procesów biznesowych, ale konieczność nieagresywnej obecności w przestrzeni, która jest przestrzenią nie tylko gospodarczą, ale też przyrodniczą i społeczną.


Zatem czy CSR jest rzeczywistym elementem odpowiedzialności firmy za „swoje” otoczenie, czy tylko piarowską wydmuszką, służącą poprawieniu samopoczucia kierownictwa firmy i kadry menedżerskiej? Podejrzewam, że już samo stawianie takich pytań naraża mnie na atak fanatyków CSR, ale to potrzebne dla zobrazowania, na ile zasada CSR wdrażana przez firmy jest monitorowana przez obiektywne ośrodki weryfikujące tego rodzaju aktywność, a na ile jest to „zwyczajny certyfikat”, trochę mydlący oczy nierozumiejącym idei CSR, a wrażliwym na sprawy społeczne i ekologii.


Czy na przykład wycofanie azbestu, freonów czy pestycydów z produkcji i obiegu w gospodarce jest efektem CSR, czy raczej świadomości wspartej badaniami o ich szkodliwości i efektem politycznych działań rządów i organizacji międzynarodowych zajmujących się ochroną środowiska i ochroną zdrowia?


Nie chcę odnosić się do wielu toczących się dyskusji akademickich w tej sprawie, ale wskazać na kilka charakterystycznych przypadków. Dokonałem prostego eksperymentu: sprawdziłem, jak te sprawy mają się w firmach, wobec których istniały wątpliwości co do ich „proekologiczności”. By nie sugerować się konkretnymi przykładami, ale też by nie mieć procesów sądowych wywoływanych przez cwanych prawników, nie posłużę się nazwami, ale wskażę pewną tendencję.


Firma X budująca jedną z olbrzymich galerii handlowych w Poznaniu tak prowadziła swoją inwestycję, że doprowadziła do radykalnego, wielotygodniowego zapylenia w jednej z dzielnic miasta tylko dlatego, że „nie wpadła na pomysł”, by samochody wyjeżdżające z placu budowy miały myte koła, a gruz i piasek były wywożone ciężarówkami z zasłoniętymi plandekami. Tymczasem firma reklamuje się jako ta, która „dba o zrównoważony rozwój”: „Nasze obiekty spełniają restrykcyjne wymagania w zakresie środowiskowym i społecznym. Korzystamy z rozwiązań, które pozwalają minimalizować zużycie energii elektrycznej i cieplnej, racjonalnie wykorzystywać i oszczędzać wodę oraz gospodarować odpadami, zmniejszać emisję substancji niszczących warstwę ozonową, utrzymywać porządek i dbać o tereny zielone”.


Firma Y z kolei, oskarżana o zatrucie jednej z rzek w Polsce, chwali się, a jakże, że tworzy produkty, by „podnieść komfort i higienę Państwa najbliższego środowiska” oraz „testując je w laboratoriach i sprawdzając w naturalnych warunkach, mamy pewność, że dajemy Państwu produkt najwyższej jakości”. Wszystko to okraszając kilkoma certyfikatami jakości.


I wreszcie – jeden z banków finansujących inwestycje szkodliwe dla środowiska, deklaruje, że wspiera ogólnopolskie i lokalne programy „będące wyrazem społecznej odpowiedzialności banku”.


Nie przeczę, że firmie X zdarzyło się to przez „zapomnienie”, a w firmie Y zdarzył się wypadek, ale w obu przypadkach nikt z kierownictwa nie zająknął się słowem skruchy. Brnęli w ociekające hipokryzją i agresją wywody atakujące tych, którzy na te problemy zwrócili uwagę.


Znane są wyścigi firm po różnego rodzaju certyfikaty proekologiczne – z CSR włącznie – po to, by potem się nimi chwalić. I na tym kończy się i proekologiczność, i odpowiedzialność społeczna. Rzecz w tym, by autorzy certyfikatów, koordynatorzy CSR, poza niezwykle potrzebnym wskazywaniem dobrych praktyk, mieli też na tyle siły i odwagi, by tym, którzy te zasady łamią, po prostu je odbierać.


 


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka