Zaprzysiężenie nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki było wydarzeniem interesującym również z polskiego punktu widzenia. Nie, nie będę dziś pisał o konsekwencjach amerykańskich wyborów dla Polski i dla Europy; nie będę pisał o programie politycznym Trumpa, bo zbiór luźnych myśli wygłaszanych podczas kampanii czy w trakcie mowy inauguracyjnej nie jest żadnym programem. Chcę zwrócić uwagę na zupełnie coś innego.
Ceremonia zaprzysiężenia prezydenta Donalda Trumpa pokazała jak bardzo różna jest polityka amerykańska od polskiej. Oto w ceremonii udział wzięli nie tylko zwolennicy jego prezydentury, ale także politycy obozu przeciwnego, z Hillary Clinton, jego niedawną konkurentką, na czele. Na Twitterze miała napisać, że była tam „z szacunku dla naszej demokracji i jej wartości. Nigdy nie przestanę wierzyć w nasz kraj i jego przyszłość”.
Oto prezydent Trump na wieść, że państwo Clintonowie są na lunchu po zaprzysiężeniu wyraża słowa szacunku i zachęca, by podziękować Hillary brawami na stojąco. Wstańcie, woła, i sam podnosząc wysoko ręce honoruje wyraźnie zaskoczoną przedstawicielkę obozu Demokratów.
Teraz spróbujmy wyobrazić sobie taką sytuację w Polsce. Nieważne czy w momencie przejęcia władzy prawicy z rąk lewicy, czy liberałów z rąk prawicy… Podziękowania dla przeciwników? Gromkie brawa? Słowa o szacunku dla demokratycznego werdyktu wyborczego? O szacunku dla kraju bez mówienia o Polsce zdrajców?
I jak, wyobraziliście sobie?