Hampton Sides, Krew i burza, Czarne
Hampton Sides, Krew i burza, Czarne
Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
291
BLOG

Krew i burza. Opowieść fascynująca.

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Wydawałoby się, że wszystko, co można było napisać o podboju „Dzikiego Zachodu”, zostało już napisane. Z błędu wyprowadza kolejna pozycja Wydawnictwa Czarne, które w ramach Serii Amerykańskiej, wydało rewelacyjną pozycję „Krew i burza” Hamptona Sidesa.

Tak, zdradzam już na początku swoje nastawienie, bo nie będę ukrywał – trafiła się na polskim rynku książka, którą warto przeczytać. Książka, po którą powinni sięgnąć nie tylko ci, którzy interesują się historią Ameryki.

To opowieść – jak głosi podtytuł – „Historia z Dzikiego Zachodu”, która opisuje pewien ciekawy fragment historii kolonizowania Ameryki Północnej. To historia kolonizacji wpisana w życiorys jednego z najbardziej znanych osobistości XIX-wiecznej Ameryki, Kita Carsona albo – jak kto woli – historia jego życia wpisana w wielkie tryby politycznej i społecznej historii Stanów Zjednoczonych. Ale to także fragment historii jednego z najbardziej znanych indiańskich plemion – ludu Navaho – u schyłku jego wolnego życia.

Chociaż na dobrą sprawę to wzajemnie splecione historie ludów, poszczególnych osób i machiny politycznej rodzącego się państwa. Splot fascynująco uchwycony i pokazany.

Fenomen tej książki polega na tym, że czytelnik nie tylko czyta i „obserwuje” opisywane historie, ale może także wczuć się w role poszczególnych bohaterów, jest w stanie zrozumieć ich intencje, nawet jeśli finalnie nie akceptuje efektów zastosowanych rozwiązań.

Mamy tu groteskowe postaci, które w imieniu państwa meksykańskiego tracą obszary dzisiejszego amerykańskiego Południowego Zachodu. Pompatyczne i skorumpowane władze Meksyku, gubernatorzy północnych prowincji nie byli w stanie utrzymać obszarów dzisiejszego Nowego Meksyku, Teksasu i Arizony z wielu względów – słabości militarnej, ale też korupcji i dwulicowości meksykańskich polityków i urzędników. Meksykanie nie byli w stanie wykorzystać dogodnych warunków naturalnych, które mogłyby przechylić nieraz szalę zwycięstwa na stronę Meksyku w wielu bitwach. Pamiętajmy, że w tamtych czasach, USA nie były jeszcze militarną potęgą…

Mamy tu ciemiężony lud Navaho. Książka pokazuje dramat bezsensownie spychanych ze swojej ojczyzny, przesiedlanych i mordowanych Indian. Pokazuje ich zdecydowaną obronę ojczyzny Dinetah (Navaho sami o sobie mówią Dine), ich zajadłość w obronie domów, plonów i zwierząt. Ktoś, kto kojarzy Nawahów, jako lud łagodnych, spokojnych hodowców owiec i rękodzielników, może wiele razy się zdziwić czytając o ich determinacji w obronie swojego plemienia.

Oczywiście brutalność broniących się Navaho jest efektem brutalności amerykańskiej armii i białego osadnictwa. Co prawda, świat wojen nie był Nawahom obcy, bo toczyli je wcześniej z Meksykanami, Apaczami, Komanczami i Indianami Ute, ale starcie z państwem amerykańskim, które nie ukrywało, że jego celem jest przekroczenie Mississippi i zagarnięcie całego środka kontynentu, wyparcie mieszkających tu Indian i zdobycie przestrzeni do osadnictwa oraz eksploatacja bogactw naturalnych. To była wojna na śmierć i życie, w której Indian zwalczano kłamstwami, militarnie, chorobami, alkoholem.

Dramatyczną postacią, która tę smutną historię współtworzyła był niemniej dramatyczny Kit Carson – człowiek, który Indian znał, szanował, ale który jednocześnie ich zwalczał i był sprawcą wielu nieszczęść i śmierci. Carson Indian znał i był przez to skuteczny w ich zwalczaniu.

Gdy czyta się bardzo żywą opowieść o życiu tego człowieka, wielokrotnie przychodzi się zastanowić co nim kierowało, co powodowało, że podejmował się – czasami bezmyślnie – misji przeciwko Indianom. Nie da się, jak to zostało w książce przedstawione, wytłumaczyć tego pojęciem „lojalności” wobec swoich przyjaciół i przełożonych. Nie ma znaczenia, że wielokrotnie miał wyrzuty sumienia, że miał wątpliwości, a czasami czuł niechęć do zabijania Indian. W ostateczności był elementem machiny zniszczenia.

Opowieść Sidesa jest niezwykle żywa, barwna i głęboko wczuwająca się w mentalność wszystkich bohaterów. Czytelnik wczuwa się w wątpliwości Carsona, tak jak na swoim sercu niesie rozpacz Navaho, którzy podjęli się dramatycznej ucieczki.

Opowieść Sidesa nie ma jednego wymiaru. Nie może być wyłącznie optymistyczna, wiedząc jak zakończył się podbój Południowego Zachodu; nie jest też wyłącznie pesymistyczna, bo jednak jakieś światełko radości i nadziei w książce się pojawia. Jeśli uświadomiony sobie – nie zdradzając fascynującej treści książki – że jednak Navaho przeżyli i do dziś dzielnie próbują się odnaleźć w niełatwej amerykańskiej rzeczywistości początków XXI wieku, to książka nie ma, mimo wszystko, wyłącznie pesymistycznej narracji.

„Krew i burza” to publicystyczno-powieściowy zapis historii, choć nie jest to książka historyczna, tak jak i nie jest to klasyczna publicystyka. Sides umiejętnie połączył kilka nurtów pisarskich i przez to powstała pozycja rewelacyjna, która może zainteresować nie tylko indianistów i miłośników historii Ameryki, ale i podróżników, czy „zwykłych” miłośników literatury. Wciąga od pierwszych stron. I czyta się, przepraszam, smakuje, jak najlepszą popołudniową kawę.

To niewątpliwa zasługa autora, ale także i polskiego tłumacza, Tomasza Ulanowskiego, który poradził sobie z atmosferą książki, wiernie odtworzył emocje towarzyszące każdej historii.

Niestety nie uniknął kilku błędów. O Indianach Ute uparcie pisze „Jutowie”. To przesadne spolszczenie. Tak jak w przypadku Indian Navaho jest spotykana pisownia na wiele sposobów – Navaho, Nawaho, Navajo, czy tubylcze Dine – tak w przypadku Ute owe „Jutowie’ gryzie po oczach. Gdyby chciał być konsekwentny to obok „Jutów” powinien pisać np. o „Kiowach”, a nie Indianach Kiowa. Najbardziej jednak zgrzyta, znowu przesadne, spolszczenie imienia jednego z najbardziej znanych wodzów Czejenów – Black Kettle, który w tej książce jest Czarnym … Kociołkiem. Owszem, toczy się w Polsce dyskusja nad tłumaczeniami nazw indiańskich plemion, miejsc i imion, ale klasyczna polska pozycja „Leksykon 300 najsłynniejszych Indian” Aleksandra Sudaka nie pozostawia żadnych wątpliwości – to Czarny Kocioł.

„Krew i burza” wyszła, jak już wspominałem, w ramach rewelacyjnej Serii Amerykańskiej, która serwuje nam rewelacyjne pozycje pokazujące kulturę, historię i politykę Stanów Zjednoczonych Ameryki. Cieszę się, że w tej wielowątkowej historii, znajduje się miejsce dla historii i kultur Indian.

Wielkie uznanie i szacunek.

 

Hampton Sides

Krew i burza. Historia z Dzikiego Zachodu

Wydawnictwo Czarne 2016

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura