Plakat kampanii Stand With Standing Rock Poland
Plakat kampanii Stand With Standing Rock Poland
Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
981
BLOG

Dramat Obozu Świętej Skały

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Polityka Obserwuj notkę 2

We wrześniu i październiku 2016 r. na amerykańskie Równiny powróciła atmosfera rodem z XIX wieku, kiedy to dochodziło do skandalicznych przypadków eksterminacji indiańskich plemion, które stały na drodze białego osadnictwa, które przeszkadzały kompaniom handlowym i odkrywcom złota w ich procederze dewastowania i okradania indiańskich ziem. Świat ujrzał zbrojne oddziały policji agresywnie atakujących bezbronnych Indian. Eksterminacja A.D. 2016 r. nie przerodziła się jeszcze w starcie zbrojne, ale to, że w rezerwacie Standing Rock nikt jeszcze nie zginął, zakrawa na cud.

W kwietniu 2016 r., gdy zapadła decyzja o budowie rurociągu Dakota Access Pipeline, planowanego z Dakoty Północnej do Illinois, nikt się nie spodziewał, że wywoła on tak gorące protesty. Poprawiam się: nie spodziewał się nikt z białych władz stanu Dakota Północna, policji stanowej i inwestorów, bo wszyscy oni zlekceważyli wydawałoby się jeden z wieluset głosów protestu Indian przeciwko grabieżczej polityce surowcowej władz USA, bardzo często dokonywanej na terenach okołorezerwatowych. Po prostu uznano wówczas, że Indianie pokrzyczą i cała sprawa przejdzie bokiem.

Przeciwko rurociągowi Dakota Acces Pipeline (DAPL) – o wartości przeszło 3,5 mld dolarów, który ma transferować przeszło 450 tysięcy baryłek ropy dziennie – protestowało wiele plemion ze stanów, przez które miał biec DAPL, ale właśnie w rezerwacie Standing Rock ogłoszono powszechną mobilizację. Indianie Lakota i Dakota, popularnie znani jako Siuksowie, swe protesty tłumaczą obawą przed zdewastowaniem zasobów wody pitnej w rezerwacie. Udowodnili, że DAPL zniszczy święte tereny przyznane im traktatami. Ujawnili także, że całe to przedsięwzięcie … nie ma wymaganych analiz wpływu na środowisko, bo przebiegli inwestorzy zastosowali mnóstwo wybiegów, by tego wymogu uniknąć. Właściciele DAPL przedstawiali dotąd tę inwestycję jako zbiór mniejszych rurociągów, a nie jak powinni – jako duży całościowy projekt. Indianie udowodnili, że cały projekt jest realizowany bez stosowych ustaleń z samorządem rezerwatu. Krótko mówiąc, DAPL ma znamiona … samowoli budowlanej…

Początkowo inwestorzy ogłosili wstrzymanie budowy do czasu werdyktów sądowych. Oczywiście Indianie prezentując te zaniedbania formalne i prawne przed sądem przegrali, bo tenże przyjął opinię inwestorów podważających opinie Indian. Odwołanie się od tej decyzji nie powtrzymało budowy, ale wydawało się, że jest pole do rozmów i do poprowadzenia jakichś ustaleń.

Tak było we wrześniu. Tymczasem w październiku 2016 r. rezerwat Standing Rock stał się punktem zapalnym dla protestów w skali niespotykanej jeszcze w USA w XXI wieku. Protesty Siuksów ze Standing Rock zostały wsparte przez przedstawicieli przeszło 300 plemion z całej Ameryki – do Obozu Świętej Skały (Sacred Stone Camp) zjechali Indianie z całych Stanów Zjednoczonych – w tym i przedstawiciele „spokojnych” plemion – z Kanady, Meksyku, a nawet kilku państw Ameryki Łacińskiej. Do Obozu zjechało przeszło 7 tysięcy ludzi, a protest wsparli znani celebryci, aktorzy – m.in. Pharrell Williams, Susan Sarandon, Mark Rufalo, lider społeczności murzyńskiej Jessie Jackson, Robert Redford, Leonardo DiCaprio, Jason Momoa, Shailene Woodley. Ta ostatnia została nawet aresztowana!

Poparcie dla protestów w Standing Rock – organizowanych pod hasłami #NoDAPL #StandWithStandingRock, #Waterislife – wyrazili zarówno przywódcy „radykalnego” American Indian Movement (znanego ze spektakularnych akcji w latach 70. XX wieku), jak i przywódcy „umiarkowanego” Narodowego Kongresu Indian Amerykańskich. Wsparcie ogłosili redaktorzy praktycznie wszystkich mediów tubylczych, wielu indiańskich działaczy społecznych, duchowych i społecznych.

Ale inwestorzy DAPL niewiele się przejmując ruszyli z budową dalej. Do akcji wkroczyły uzbrojone oddziały policji, prywatnej ochrony rurociągu i sił specjalnych. I zaczęła się jatka. Agresywni policjanci i ochroniarze zaczęli atakować pokojowy protest gazem łzawiącym i pieprzowym, zaczęło się strzelanie z gumowych kul do bezbronnych uczestników protestu. Rozjuszeni mundurowi wkraczający do obozu zaczęli brutalnie przerywać ceremonie, wyciągać ludzi z domostw, niszczyć indiańskie tipi. Nocami siły zbrojne zaczęły oświetlać teren obozu silnymi reflektorami i rozpoczęły niskie naloty śmigłowców – wszystko po to, by zakłócić nocny odpoczynek i zniechęcić uczestników protestu, a prywatni ochroniarze atakowali Indian agresywnymi psami.

Ci ostatni posunęli się nawet do prowokacji – jeden z nich uzbrojony w broń ostrą próbował przedostać się w przebraniu indiańskich bojowników za linię „frontu”, by ze strony indiańskiej zacząć strzelać do policji i wywołać w ten sposób zbrojny atak na pozycje Indian.

Początkowa blokada informacyjna w mediach głównego nurtu bardzo szybko została zastąpiona relacjami w serwisach społecznościowych. Świat zobaczył siły porządkowe w uzbrojeniu znanym z Somalii, Afganistanu czy Syrii. Świat zobaczył jak wściekli policjanci bez powodu okładają indiańskie kobiety kijami i pałkami, rozpylają gaz pieprzowy prosto w oczy, aresztują przedstawicieli indiańskiej starszyzny…

Lokalny szeryf kłamliwie tłumaczył konieczność zbrojnej interwencji tym, że w rezerwacie jest wiele „bomb rurowych, pistoletów i innej broni”.

Konflikt wokół DAPL ma też wymiar całkiem bieżącej polityki i tegorocznych wyborów prezydenckich. Za projektem Dakota Access Pipeline stoją politycy republikańscy. Republikański gubernator Dakoty Północnej ogłosił stan wyjątkowy “w celu zarządzania ryzykiem bezpieczeństwa publicznego”. Polski serwis „Borduna” przypomina, że gubernator jest doradcą w kampanii Donalda Trumpa.

Wielkie zdziwienie budzi obłudne milczenie amerykańskich polityków demokratycznych, którzy o poparcie Indian starali się w trakcie amerykańskich kampanii prezydenckich. Smaczku dodaje fakt, że Barack Obama właśnie w Standing Rock Sioux Tribe ogłosił nowe otwarcie w relacjach rządu USA z plemionami indiańskimi. Przypomniał o tym jeden z indiańskich przywódców pisząc do prezydenta: “Zobowiązałeś się do współpracy z naszymi indiańskimi narodami i plemionami na zasadzie naród vs naród, w celu rozwiązania problemów, które stają przed nami każdego dnia. Przyszedłeś do rezerwatu Standing Rock w Dakocie Północnej cytując naszego wielkiego wodza Siedzącego Byka: >>Złóżmy nasze umysły razem i zobaczmy, co możemy zrobić dla naszych dzieci<<. Z całym szacunkiem, prosimy o połączenie Twojego umysłu z naszymi i zobaczmy co możemy zrobić dla ochrony zdrowia i życia naszych dzieci bez zatrutej wody”.

Wielu Indian ogłosiło, że Hillary Clinton, tegoroczna kandydatka na prezydenta, zdradziła i odwróciła się plecami od Kraju Indian. Warto w tym miejscu przypomnieć, że w sąsiedniej Kanadzie parę lat temu – po niezwykle głośnych i radykalnych protestach tamtejszych Indian pod hasłem Idle No More! (dość bierności!), którzy protestowali przeciwko ustawom „zdejmującym” status ochronny z terenów przyrodniczo cennych i świętych ziem Indian – doszło do zmiany rządu! Indianie kanadyjscy, którzy dotąd nie angażowali się w polityczne spory białego świata tym razem poszli na wybory i zadecydowali o przegranej agresywnej kanadyjskiej partii konserwatywnej i wygranej Partii Liberalnej. Z podobnej szansy, jak widać, nie skorzystali demokraci w USA, a poparcie wieluset tysięcy Indian miałoby bardzo wyraźny wymiar…

Tymczasem protest w Standing Rock „rozlał się” po całym świecie. Do Indian i proindiańskich sojuszników dołączyły społeczności z każdej strony świata – ludy tubylcze Azji, Dalekiego Wschodu, Australii i północnej Europy. Do protestu dołączyły organizacje obrony praw człowieka i środowiska ekologiczne z całego świata.

Wśród nich znaleźli się Polacy, którzy od września informują na profilach społecznościowych, na blogach i w polskich serwisach informacyjnych (np. we wspomnianej „Bordunie”) o tym co dzieje się w Kraju Indian, a jeszcze przed najkrwawszymi incydentami w Sacred Stone Camp, za pośrednictwem amerykańskiej ambasady w Warszawie, skierowali list do prezydenta Obamy.

Napisali m.in.: „Z ogromnym niepokojem obserwujemy sytuację w rezerwacie Standing Rock. Siuksowie i wspierający ich Indianie z przeszło 280 plemion protestują przeciwko prowadzeniu rurociągu z Dakoty Północnej do Illinois, który negatywnie oddziałuje na ich tereny traktatowe.

Indianie swój sprzeciw argumentują zagrożeniem dla czystości wód w rezerwacie, naruszeniem świętych miejsc i bezczeszczeniem cmentarzysk.
Z ogromną dezaprobatą przyjmujemy informacje o agresji ze strony inwestora i firm ochroniarskich w stosunku do pokojowo protestujących – ze zdumieniem dowiadujemy się, że w CannonBall, w miejscu protestu, dochodzi do licznych naruszeń praw obywatelskich i praw człowieka, ataków na demonstrantów z użyciem agresywnych psów, gazu pieprzowego i nalotów śmigłowców.

Doceniamy działania administracji Prezydenta Baracka Obamy zmierzające do podnoszenia jakości życia w społecznościach indiańskich w Stanach Zjednoczonych Ameryki, działania na rzecz porządkowania relacji z plemionami. Z szacunkiem przyjmujemy dotychczasowe działania prezydenta Obamy na rzecz ochrony środowiska. Z uznaniem przyjmujemy, że prezydent Barack Obama odwiedzając właśnie ten rezerwat w Standing Rock, powołał się na słowa indiańskiego przywódcy Siedzącego Byka, którzy rzekł „Złączmy nasze umysły razem i zobaczmy, co możemy zrobić dla naszych dzieci” wyrażając wolę współpracy.

Z tym większym rozczarowaniem przyjmujemy ciszę ze strony Białego Domu w sytuacji, gdy w Standing Rock dzieje się przemoc, przywołująca najgorsze historyczne daty w relacjach państwa amerykańskiego z poszczególnymi indiańskimi narodami.

Apelujemy do Pana Prezydenta, za pośrednictwem ambasady USA w Polsce, o zainteresowanie konfliktem w Standing Rock, o powstrzymanie narastającej fali agresji ze strony budowniczych rurociągu i o wysłuchanie wołania przywódców Siuksów ze Standing Rock.

Wyrażamy pełną solidarność z mieszkańcami Sacred Stone Camp i ich głosami domagającymi się uszanowania ich praw społecznych, religijnych i prawa do życia w czystym środowisku”.

Jedną z najnowszych akcji, do której dołączyli Polacy jest logowanie się poprzez Facebooka na terenie Standing Rock. Ma to wymiar wsparcia dla walczących Indian, ale również praktyczny. Okazuje się, że sieci społecznościowe są infiltrowane przez policję pod kątem wyłapywania uczestników pokojowych protestów. Logowanie się tysięcy ludzi z całego świata mocno to utrudnia.

Przez bardzo długi okres czasu amerykańskie i światowe media o proteście milczały, choć temat od początku był medialny i dość egzotyczny, bowiem po raz pierwszy od wielu lat w jednym miejscy spotkali się przedstawiciele plemion z każdego zakątka Ameryki i jak na dłoni widać różnice kulturowe między poszczególnymi społecznościami.

Zamiast artykułów w gazetach i filmów w programach telewizyjnych w internecie zaroiło się od zdjęć, filmików i nagrań prezentujących istotę protestów, opinie poszczególnych uczestników, a finalnie nagrania obnażające agresję policji i prywatnych ochroniarzy.

Z czasem o bandyckich zachowaniach policji i o samym proteście zaczęli mówić najwięksi – m.in. New York Times, Washington Post, CNN, Guardian, a w Polsce Onet.pl i TVN24. Sytuacją w Sacred Stone Camp zainteresowała się ONZ uznająca, że nad Missouri dochodzi do łamania praw człowieka.

W tej niezręcznej dla urzędującego prezydenta sytuacji Indianie doczekali się wreszcie głosu Baracka Obamy. Ale został on uznany za wyraz politycznego krętactwa. Dosłownie kilka dni temu ogłosił, że są prowadzone analizy i że korpus inżynieryjny ma za zadanie poszukać nowej trasy rurociągu, „przypuszczalnie zlokalizowanego dalej od rezerwatu Standing Rock Sioux Tribe, którego członkowie i sojusznicy protestują przeciwko [temu] projektowi od kilku miesięcy, mówiąc, że grozi on świętym ziemiom plemienia i zasobom wody”.

Mówił też o szacunku dla dziedzictwa Tubylczych Amerykanów, ale po wielu miesiącach milczenia, które zostało odebrane jako pewnego rodzaju akceptacja dla bandyckich zachowań policji, te deklaracje brzmią dość mizernie. I nie wiadomo, co one oznaczają dla samych Indian.

Trzy refleksje na koniec.

Ogrom łajdactwa jaki towarzyszy interwencji policyjnej (bicie ludzi, niszczenie mienia, kłamliwa propaganda) pokazuje, jak bardzo Stany Zjednoczone mają problem z czymś, co próbują eksportować na cały świat – z demokracją. Długie milczenie amerykańskich władz, uznane za akceptację dla przemocy, pokazuje też, jak bardzo peryferyjnie są odbierane indiańskie problemy w Ameryce.

Dość niesłusznie, bo konflikt w Standing Rock obecnie przestał być protestem lokalnym. Tysiące Indian z przeszło 300 plemion przybyło do Dakoty Północnej, by wesprzeć braci Siuksów, ale także  po toby wyrazić niezadowolenie z tego, jak amerykańskie władze traktują inne plemiona i zasoby będące pod zarządem indiańskich społeczeństw. Na Facebooku, na bazie protestów ze Standing Rock, zaroiło się od informacji na temat lokalnych i regionalnych problemów związanych z dewastacją środowiska w całej Ameryce. Stany Zjednoczone mają zatem do rozwiązania problem nie tylko w Standing Rock. I rozwiązaniem, nawet jeśli przyniesie to krótkotrwałe efekty, nie jest zignorowanie głosu Indian. Zlekceważenie Indian będzie problemów namnażało.

I sprawa trzecia. Wszyscy ci, którzy znają realia indiańskiej Ameryki i historię najnowszą jednoznacznie orzekli, że Standing Rock 2016 jest powtórzeniem Wounded Knee 1973, kiedy to na fali odrodzenia świadomości tubylczej Indianie z wielu plemion zbrojnie zajęli osadę w rezerwacie Pine Ridge i ogłosili żądania wolności obywatelskich politycznych, samorządowych i religijnych. Wtedy z powodu agresywnej polityki FBI zginęli ludzie, a do dziś w więzieniu w wyniku różnych późniejszych rozgrywek siedzi – osądzony na sfingowanym procesie – jeden z przywódców AIM, Leonard Peltier. Amerykanie prowokując eskalację konfliktu wokół DAPL nawiązują do swoich najgorszych kart historii…

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka