Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
129
BLOG

Ile rezygnacji w "spotkaniach bez przyszłości", a ile nadziei?

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Społeczeństwo Obserwuj notkę 0

Pewna październikowa niedziela. Przerwa w konferencji (no tak, czasami i w niedzielę się konferuje). Stoję na ul. Słowackiego w Poznaniu i palę papierosa (niestety to ważny kontekst). Po chodnikach zasłanych psimi kupami, które tu leżą co parędziesiąt centymetrów, przechodzą ludzie. Przemykają pospiesznie, bo zimno, wietrznie i mży.

Z daleka widzę pewnego mężczyznę w brudnej, poszarpanej kurtce, który  przegląda śmietniki i pcha wózek wypchany jakimiś gratami. Gdy przechodzi koło mnie zatrzymuje się i pyta pokornie „czy miałby pan, nie, przepraszam, czy mógłby pan poczęstować mnie papierosem?”. Żaden problem. Częstuję. Z wielką wdzięcznością życzy mi dobrego dnia. Rusza dalej, ale nagle odwraca się i mówi „życzę miłego dnia, bo dobry to on nie będzie, bo bezdomność nie jest dobra”. I idzie dalej.

Są takie chwile, które zapadają głęboko w pamięć, które wracają w najbardziej nieoczekiwanym momencie, gryzą smutkiem wówczas, gdy wszystko wokoło jest radosne i wesołe. Myślę, że to spotkanie będzie tak właśnie do mnie wracało. Minęło już trochę czasu, a ja ciągle widzę jego dość szlachetne rysy i niesamowicie smutne oczy.

Wielu z nas angażuje się w wielkie projekty proekologiczne, społeczne, prozdrowotne, bo ma nadzieję, że doprowadzi to do oczyszczenia powietrza w mieście, że pomoże bezdomnym, że zwiększy skalę badań medycznych dla potrzebujących. Każdy z nas żyje z przeświadczeniem – bardzo słusznym – że robi coś wielkiego, coś pożytecznego, coś potrzebnego… Ale też każdy z nas ma swój „gorszy dzień”, gdy okazuje się, że na tej drodze jest mnóstwo przeszkód wywołujących wrażenie, że to wszystko co robimy jest trochę jak prace syzyfowe.

Ekolodzy „co chwila” widzą zaśmiecone lasy, dymiące kominy, a informacje o bezczelnym truciu rzek nie mają pozytywnego finału. Ludzie angażujący się w sprawy pomocy społecznej ciągle napotykają na bezdomnych, pijanych i zaniedbanych ludzi, a ci, którzy zajmują się oświatą i edukacją ciągle spotykają dzieci głodne, za biedne na przyzwoite podręczniki i tornistry…

Nie mieliście nigdy chwili zwątpienia? Że „to wszystko jest bez sensu”, że angażujecie się w sprawy , których końca nie widać, że przemierzacie szlaki, na których pojawiają się coraz to nowsze przeszkody – i nawet jeśli są do przejścia, to jest ich na tyle dużo, że czasami tracicie chęć do pracy i walki o lepszy świat?

No bo ile razy można przypominać o zdrowotnych skutkach palenia sieci w domowych kotłowniach? Ile razy można bezradnie oglądać widoki dymiących kominów i widzieć jak bezmyślnie ludzi trują  siebie i innych? Ile razy można spotykać bezdomnych, ile razy można oglądać dzieci biedne, smutne i zagubione?

Ile razy widok zatrutego jeziora, głodnego dziecka i bezdomnego na ulicach uznaliśmy za dowód naszej nieskuteczności albo porażki? A może przy tej okazji uświadamiany sobie, że jest tego mniej? Że to nasze zaangażowanie ma jednak sens? Na ile jest to impuls do dalszej aktywności, która przynosi czasami małe, bo małe, ale jednak efekty?

Spotkanie z bezdomnym człowiekiem o smutnych oczach i szlachetnych rysach, wśród psich kup, z widokiem na dymiące kominy Jeżyc było niezwykle smutne, a wręcz przygnębiające. Trochę bez nadziei na lepszą przyszłość.

Ile w takich „spotkaniach bez przyszłości” powodów do rezygnacji, a ile nadziei na przyszłość lepszą i jaśniejszą? Ile przy takich okazjach nadziei na „dobry dzień” bez bezdomności, smutku, psich kup i dymiących kominów?

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo