Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
198
BLOG

Jarocin, republika wolnych ludzi

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Kultura Obserwuj notkę 0

Moimi muzycznymi faworytami tegorocznego Jarocina byli, według kolejności występów, Illusion, KSU, Jelonek, TZN Xenna, Within Temptation, Starzy Sida, Kult. Wielu z Państwa dziwi zapewne nieobecność w tym gronie np. Lao Che lub Comy, choć zagrały dobre koncerty. Po kolei…
 
 
Festiwal w Jarocinie jest nadal ważnym miejscem na muzycznej mapie Polski. Wszystkie narzekania, że Jarocin skręcił w ślepy zaułek, że wypalił się lub że zwolnił swe tempo nie mają żadnego potwierdzenia w rzeczywistości. To w Jarocinie odbywają się ważne występy, ważne wydarzenia. To tu swój pierwszy po zawieszeniu koncert zagrała Pidżama Porno, to tu swoje jubileusze obchodzą ważne formacje polskiej sceny muzycznej – rok temu np. Happysad, Strachy Na Lachy, a w tym roku z jedynym koncertem z okazji 30-lecia wystąpił Kult. Wiele z zespołów wróciło w tym roku po latach nieobecności (mówił o tym perkusista KSU), inne występują po raz pierwszy (TZN Xenna).
 
 
To był dopiero mój trzeci „Jarocin” – wcześniej nie jeździłem karmiony sensacjami o awanturach, pijaństwie i szerzącej się narkomanii. Po raz pierwszy przyjechałem na festiwal dwa lata temu, gdy Pidżama Porno dała pierwszy koncert po oficjalnym zawieszeniu swojej działalności. I wtedy zorientowałem się, że te wszystkie „sensacyjki” to kompletne bzdury. Tak serdecznie nastawionych do siebie ludzi, uśmiechających się za darmo, zaczepiających do sympatycznych rozmów w kolejce po piwo, nie widziałem nigdy dotąd. Do dziś mam w pamięci widok pierwszego spotkanego, starego i siwiejącego punka siedzącego w rowie, tłumaczącego coś młodemu adeptowi punkowej muzyki i opowiadającego o dawnym „Jarocinie”…
 
 
Nawet legendarne już dziś bijatyki w latach 90. to efekt prowokacji antyterrorystów od Dziewulskiego, którzy w Jarocinie zrobili sobie pole treningowe – tak to wspominają mieszkańcy. Mieszkańcy, którzy stali się przez te lata przyjaciółmi festiwalu. Rozczula widok starszych mieszkańców miasta przekomarzających się z obwieszonymi kolczykami i wytatuowanymi uczestnikami festiwalu. Mieszkańcy pokazują – jakby na przekór obecnej władzy gminnej wypowiadającej się o festiwalu krytycznie – że to również ich festiwal, ich powód do radości.
 
 
Kto w tym roku był w Jarocinie wie jak kształtował się muzyczny program festiwalu. Muzyka różnorodna, trafiająca do szerokiego grona odbiorców, których i tym razem nie zabrakło – ponoć ok. 12 tysięcy! Niezwykle mocno zagrał Illusion wzbudzając aplauz „Solą w oku”, ale i utrzymujący zainteresowanie publiki przez cały swój występ. Wspaniałym przeżyciem pierwszego dnia był występ KSU – nowe wykonanie starych utworów zostało znakomicie odebrane. Mimo późnej pory (zagrali jako ostatni) pole koncertowe było wypełnione bawiącymi się słuchaczami.
 
 
Piękne granie Pauli i Karola kontrastowało z mocnymi dźwiękami TZN Xenna. Ta ostatnia zaskoczyła. Krzysztof Zygzak Chojnacki w „Gazecie Jarocińskiej” powiedział wprost, nawiązując do faktu pierwszego ich występu na jarocińskiej scenie (festiwal wcześniej uznawali za komunistyczno-ubecką imprezę): „…zdecydowałem się [na wystąpienie – wyjaśnienie KM] , bo to zupełnie inny festiwal. I nie widzę teraz żadnych przeciwwskazań do tego, aby tam nie zagrać. Ja nie jestem jakoś emocjonalnie związany ze starymi festiwalami. Zaproszenie przyjąłem, może się to komuś podobać lub nie podobać. Jest to nasza decyzja i z chęcią wystąpimy teraz dla jarocińskiej publiczności”. Ciekawostką ich występu było towarzystwo jednej z polskich grup indianistycznych, która zaprezentowała taniec wzorowany na tradycjach północnoamerykańskich Indian.
 
 
Skrajne emocje wzbudził występ grupy Within Temptation grającej „gotyckiego rocka”. Piękny, czysty śpiewSharon den Adel brzmiał niezwykle mocno. Byli, jak ja, zachwyceni, byli sceptycy głoszący, że ten rodzaj muzyki nie powinien pojawić się w Jarocinie.
 
 
Tak na marginesie, w każdym takim momencie ciśnie mi się na usta pytanie: „co to znaczy nie taki?”, „nie powinien, bo…?” oraz „a jaki jest ten właściwy rodzaj jarocińskiej muzyki?”.
 
 
Podobne kontrowersje pojawiały się przy okazji muzyki granej przez Arkę Noego, czy Jelonka, przy której cała publika – niezależnie od idei jakim są wierni poszczególni słuchacze – skakała z wielkiej radości.
 
 
Zresztą ekipie Arka Noego / Luxtorpeda należą się szczególne słowa uznania za niezwykłą wytrzymałość. Ten sam skład instrumentalistów zagrał tak naprawdę dwa pełnowymiarowe koncerty jednego dnia!
 
 
Oczywiście osobna opowieść należy się występowi Kultu. 30-lecie grupy na jarocińskich polach było wielkim świętem. Bodaj tego dnia organizatorzy naliczyli najwięcej uczestników festiwalu – ich zwolennicy w charakterystycznych koszulkach pojawiali się we Jarocinie od samego rana, a potem na scenę rzucali polskie flagi z Kultowymi motywami i … staniki. 30 kawałków zagranych z Kultowym wdźiękiem to efekt głosowania, jakie grupa zorganizowała przed festiwalem. Usłyszeliśmy chyba wszystkie znane i lubiane utwory. Nie trzeba wspominać o tym, że długo w noc kilkanaście tysięcy jarocińskiej publiki śpiewało razem z zespołem.
 
 
Dlaczego do swojej listy faworytów nie zaliczyłem Lao Che i Comy? Obie z nich z innych powodów. Pierwsi pięknie zagrali „Powstanie Warszawskie” zadając kłam tezie, że „młodzież alternatywna”, czy jakkolwiek ją nazwiemy, nie rozumie Polski i nie czuje patriotyzmu. Skoro cała publiczność śpiewała poszczególne utwory to znaczy, że płytę zna, ale też czuje jej przesłanie. Zresztą występ Lao Che udowodnił, że Jarocin to republika wolnych ludzi, którzy czują polskość i patriotyzm, ale nie te rysowane przez polityków, ale w swój, naturalnie pojmowany sposób.
 
 
Grupa rozczarowała jednak – i to nie tylko moja opinia – zakończeniem. Atmosfera, jaka powstała w trakcie ich występu, zapraszała to kontynuowania grania po wykonaniu zaplanowanych utworów. Jako że grali na końcu, mogli pozwolić sobie na bisy, czego zresztą domagano się pod sceną. Nie zagrali, pozostał niedosyt.
 
 
Coma rozczarowała przerostem formy nad treścią – w przypadku ich występu mieliśmy do czynienia ze spektaklem „światło i dźwięk”, przy czym światła było więcej niż dźwięku. Więcej show niż muzykowania. Takie jest moje zdanie…
 
 
Przez Jarocin przepływały dźwięki piosenek bardzo znanych, ale też i mniej popularnych. Paradoksem jest to, że wiele z nich nagrywanych bardzo dawno temu nie straciło w ogóle na ważności i aktualności, choć polityka w Jarocinie jest niemile widziana. Jeśli padały akcenty polityczne, to ze sceny. Nie było jej w ogóle na polu koncertowym. To dość niezwykłe, że w czasach wszechobecności polityki, która wciska się praktycznie we wszystkie sfery, tu jej nie było – jeśli nie liczyć obecności nowego burmistrza z PO przechadzającego się samotnie po polu koncertowym. Ale i jego samotność miała pewien symboliczny wymiar.
 
 
Mam świadomość, że o Jarocinie wypowiadam się z pozycji nadgorliwego neofity i z niezwykłą łatwością przychodzi mi prezentowanie dobrych stron i pomijanie złych, z tym że tych drugich prawie wcale się nie widzi, albo nie ma ich zbyt wiele. Nic na to nie poradzę.
 
 
Jarocin to spotkanie wolnych ludzi, którzy nie chcą budować sztucznych światów i podziałów. To ludzie, których nie zajmują konflikty pomiędzy PO a PiS; to ludzie budujący swój świat wolnych myśli i idei. Nie ma w tych ludziach polityki, co nie znaczy, że nie ma zainteresowania sprawami publicznymi. Tyle tylko, że oni widzą je inaczej niż obecni politycy.
 
 
***
 
 
Nie potrafię uczestniczyć w bezsensownych dyskusjach o końcu „prawdziwego Jarocina”, o zaprzepaszczonych szansach, o skręcaniu w ślepy zaułek… Tak samo nie potrafię polemizować z głosami mówiącymi o „legendzie na zakręcie, wypalonej i w kryzysie”, bo widzę tłumy walące do tej małej miejscowości w Wielkopolsce i żywo reagującej na to co dzieje się na scenie.
 
 
I nie bardzo wiem na czym polega problem – na zbyt wysokich oczekiwaniach komentatorów i dziennikarzy, czy na … No właśnie, na czym?
 
 
Zmartwił mnie tekst Michała Danielewskiego z poznańskiej „Gazety Wyborczej”, który tuż po festiwalu (bo już 23 lipca) napisał, że „…Festiwal chyba zaczyna lekko dryfować na mieliznę stagnacji. I w sumie nie jest to nawet wina organizatorów. W ogóle muzyka pop wydaje się znajdować w kryzysie. Ze świecą szukać nowych zjawisk, które rozpalałyby masową wyobraźnię”.
 
 
Autor swe wątpliwości buduje na zasadzie „nie rozumiem zainteresowania taką muzyką”: „Ej, kurna, co to za skrzypki? – zapytała w sobotę pewna młoda dama w strefie gastronomicznej jarocińskiego festiwalu. – To Jelonek! Biegniemy! – odrzekł jej towarzysz. I pobiegli pod scenę, by dołączyć do kilku tysięcy rozentuzjazmowanych fanów. Zespół Jelonek to ta część pejzażu Jarocina i ten wycinek polskiej popkultury, której – przyznaję – nie jestem w stanie zrozumieć. Ale, sądząc po reakcjach publiczności, część bardzo ważna”.
 
 
Autor narzeka, że „W ogóle muzyka pop wydaje się znajdować w kryzysie. Ze świecą szukać wielkich nowych zjawisk, które rozpalałyby masową wyobraźnię. Jeśli pogrzebać w mniejszych lub większych niszach, znajdziemy wielu inspirujących artystów – stąd sukces katowickiego Off Festiwalu. Jeśli spojrzymy jednak na mainstream, zobaczymy przerażający marsz muzycznych zombie przez wielkie światowe festiwale…”.
 
 
Zaraz, zaraz, jaki mainstream? Można narzekać, że polski przemysł muzyczny to „truchło”, narzekać na obecne władze samorządowe rządzące Jarocinem (brak długo terminowej umowy na prowadzenie festiwalu stwarza niebezpieczną sytuację), jednak przypisywanie Jarocinowi mainstreamowych tendencji, przy jednoczesnym zarzucie, że „w tym roku impreza za bardzo przypominała emeryten party” brzmi cokolwiek niepoważnie.
 
 
W tym właśnie tkwi generalny problem polskich komentatorów; jedni narzekają na zalew nowości niszczący „historyczny charakter Jarocina”, inni na cofanie się w rozwoju. Tegoroczny Jarocin był jednak próbą godzenia tego co w muzyce stare (np. KSU, TZN Xenna, Kult, Starzy Sida, Voo Voo) z tym co nowe (np. Luxtorpeda, Nosowska, Paula i Karol, Snowman). Jak widać, to też niedobra tendencja…
 
 
Nie bardzo interesują mnie pomysły obecnej władzy miasta Jarocin, która chce z festiwalu zrobić telewizyjne show – ta sama władza nie chce Spichlerza Polskiego Rocka, a i o festiwalu nie bardzo lubi się wypowiadać. Wypada może czekać na jej zmianę.
 
 
Jarocin zasługuje na ciągłą debatę z udziałem organizatorów – obecnych, ale i historycznych, dziennikarzy i komentatorów muzycznych, formacji muzycznych i zwykłych uczestników. Wszak sam Pan Redaktor Danielewski pisze, że „mimo uwag i kręcenia nosem – warto było tam być. Więc do zobaczenia za rok w Jarocinie”. Pełna zgoda, Redaktorze, do zobaczenia!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura