Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
250
BLOG

Myśliwi są w sobie zakochani

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Rozmaitości Obserwuj notkę 6

O myśliwych napisano już wiele – ciekawych i kontrowersyjnych – tekstów. Nie myślę tu wcale o podręcznikach, ale o publikacjach gazetowych, czy książkach popularnych.

Ostatnio wiele zamieszania zrobiła książka „Polowaneczko” Tomasza Matkowskiego, a jeszcze większe jej recenzja autorstwa Filipa Łobodzińskiego w „Newsweeku”.

Myśliwi oczywiście uznawali, że treści Matkowskiego i Łobodzińskiego są przejaskrawione, kłamliwe, skrajnie tendencyjne, nieuczciwe, płytkie – właściwie obu autorom przypisali chyba wszystkie najgorsze cechy człowieka, jakie tylko wynaleziono na świecie.

Przypomniane osobiste kontakty z myśliwymi powodują, że właściwie mógłbym dopisać niejeden rozdział wskazanej tu książki, albo napisać swoją.

Przeszło 20 lat temu, gdy komuna co prawda padała, ale pokazywała swoje ostatnie pazurki, w jednej z niewielkich wielkopolskich miejscowości byłem świadkiem strzelania do gawronów … siedzących na gniazdach. Powodem była konieczność odstrzelenia ptaków zasmradzających radzieckie pomniki! Przy okazji – uznając, że to gawrony – zastrzelili dwa kruki. Myśliwy, któremu to opowiadałem, z pewnością twierdził, że to niemożliwe! Odpuścił dopiero wówczas, gdy przypomniałem mu, że widziałem to na własne oczy. Nie będę przypominał oczywistej prawdy, że znajomość gatunków w wykonaniu wielu myśliwych to czysta fikcja.

Nie chcę też przypominać innej oczywistej prawdy, że strzela się do obiektów rozpoznanych – myśliwi twierdzą, że to żelazna zasada. Nie chcąc powoływać się na zasłyszanych wieściach o „przypadkowych” postrzeleniach (czy zabiciu) ludzi, przywołam swój własny przypadek, gdy chodząc z kuzynem nad jeziorami w poszukiwaniu gniazd błotniaka stawowego (taki sympatyczny wodno-błotny drapieżnik) o mało nie został odstrzelony - kuzyn, nie ptak!!! Gdy wyłanialiśmy się z trzcin myśliwy wykrzykiwał pod naszym adresem obelgi. Zamknął się dopiero wtedy, gdy zagroziliśmy skargą go miejscowego koła łowieckiego na okoliczności tego sporu.

Absurdalne żądania wysuwane przez pewne lokalne koło łowieckie, by jedno z kół ornitologicznych wychodząc w teren, wpisywało swe wyjścia do dziennika znajdującego się w siedzibie nadleśnictwa znajdującego się kilkanaście kilometrów od miejsc obserwacji zostały odrzucone tylko wtedy, gdy przypomnieliśmy, że wychodząc w teren w niedzielę nie mamy zamiaru stać pod zamkniętymi drzwiami nadleśnictwa.

I tak dalej i tak dalej …

Takie litanie dziwnych i głupich spotkań z myśliwymi mógłbym ciągnąć w nieskończoność. Miałem kilka okazji do rozmów z myśliwymi w okolicznościach neutralnych – podczas odpoczynku wakacyjnego, na przyjęciach.

Zawsze zaczynają rozmowę z pozycji wszystkowiedzącego. Specyficznego myśliwskiego języka przypominać nie będę – wystarczy poczytać wspomniane tu „Polowaneczko” – ale ciekawostką jest traktowanie przyrody jako podmiotu, który należy rozpatrywać wyłącznie z kontekście myślistwa – zwierzęta są chronione skutecznie tylko przez myśliwych, nauka rozwija się tylko i wyłącznie dzięki myślistwu (słyszałem to na własne uszy !), gatunki ptaków są piękne dlatego, że ładnie wyglądają jako wypchane, polowanie to uczucie atawistyczne …

Myśliwi są w sobie zakochani – tylko oni najlepiej wiedzą co i jak w przyrodzie dziać się powinno. Nie kwestionując jakieś tam cząstki pozytywnej ich roli, przywołam twierdzenie jednego z nich – nie lubię bocianów, bo są szkodnikami i zabijają biedne zwierzątka…

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości